Niebezpieczna gra może doprowadzić do śmierci dziecka
Niebezpieczna gra może doprowadzić do śmierci dziecka

Śmiertelna "gra" z Rosji dotarła już do Polski. Zagraża dzieciom

Redakcja Redakcja Wychowanie Obserwuj temat Obserwuj notkę 25

Prokuratura apeluje do rodziców, aby zwracali uwagę na każdą zmianę w zachowaniu dziecka. Dziwne zachowanie może oznaczać, że stają się one ofiarami śmiertelnie niebezpiecznej "gry" z Rosji. 

Gra polega ona na stawianiu dzieciom kolejnych wyzwań. Dziecko ma pięćdziesiąt dni na wykonanie pięćdziesięciu zadań. Otrzymuje wtedy polecenia zadania sobie bólu, samookaleczeń, podejmowania ryzykownych zachowań. "Gra" wymaga od dzieci między innymi wielogodzinnego oglądania horrorów, wstawania w środku nocy, chodzenia po torach i wysokich dachach, wielokrotnego samookaleczania się, a na końcu popełnienia samobójstwa.  W Rosji, gdzie gra powstała, doprowadziła do samobójstwa nawet dwustu nastolatków.  Gra dotarła już do Polski, według doniesień trójka dzieci w Szczecinie okaleczyła się pod jej wpływem.

"Niebieski wieloryb" - gra, która zabija

Gra ma na celu doprowadzenie dziecka na skraj wytrzymałości psychicznej. Odpowiada ono przed „opiekunem”, któremu raportuje realizację kolejnych zadań Zadania to między innymi: wstawanie o 4 rano i oglądanie depresyjnych filmów przesłanych, okaleczanie się, wykonywanie zadań z szyfrem oraz oswajanie się z wysokością.

Kiedy dobiega koniec gry opiekun wycofuje się z kontaktu, pozostawiając dziecko wyłącznie sam na sam z filmami, które przekonują je o słuszności popełnienia samobójstwa. Podaje mu tylko datę śmierci. Tego dnia dziecko udaje się we wskazane miejsce, zdejmuje swoją kurtkę i składa ją w kostkę, a potem albo spada z wysokiego budynku, albo rzuca się pod nadjeżdżający pociąg.

Rodzice muszą zwracać szczególną ostrożność zwłaszcza, gdy ich dzieci zaczną dziwnie się zachowywać, wstawać w nocy i siedzieć przed komputerem, a przede wszystkim zaczną otaczać się wizerunkiem wielorybów i motyli. To wieloryby są symbolem gry. to zwierzęta, które czasem wpływają na płyciznę, i uznaje się, że dążą do popełnienia samobójstwa. Motyle zaś żyją krótko, dlatego też stały się symbolem grupy, choć to wieloryb pojawia się najczęściej.

Reakcja prokuratury krajowej

Zastępca Prokuratora Generalnego zwrócił się do minister edukacji narodowej Anny Zalewskiej z prośbą o reakcję. Kuratorzy ostrzeżenie o niebezpiecznej grze mają przekazać dalej, do szkół. - Wszystkim placówkom, które nam podlegają, wysłaliśmy pismo. Poinformowaliśmy wychowawców, nauczycieli i, oczywiście, prosimy również o reakcję rodziców - mówi Magdalena Zarębska-Kulesza z Kuratorium Oświaty w Szczecinie.

"Niebieski wieloryb" fake newsem?

W mediach pojawiło się mnóstwo alarmujących i budzących przerażenie materiałów. Stosowny komunikat ostrzegający przed grą wystosowało także Ministerstwa Edukacji Narodowej.Jednak jak się okazuje informacje o grze są tylko miejską legendą.

– Media piszą o „ofiarach” gry, jak gdyby chodziło o popełnione już samobójstwa. Tymczasem w Polsce odnotowano kilka przypadków wydrapania na rękach symboli związanych z „Niebieskim wielorybem”. Nie mamy dowodów na ich związek z udziałem w grze. Znacznie bardziej prawdopodobne jest, że dziecko chciało zwrócić na siebie uwagę rówieśników czy mediów i dlatego wycięło sobie coś na ręce. Albo że namówili je do tego rówieśnicy.
Gry na śmierć i życie to popularna opowieść. W tym przypadku pomysł zrodził się najprawdopodobniej na jakimś rosyjskim forum jako rodzaj mrocznego żartu czy legendy miejskiej. Ktoś to potem wziął na poważnie. W Polsce zainteresowanie grą wzbudziły media. Dowodem jest sama nazwa „niebieski wieloryb” powstała w wyniku pomyłki dziennikarzy błędnie tłumaczących z rosyjskiego nazwę płetwala błękitnego. Pod wpływem medialnej paniki dzieciaki niezdrowo zafascynowały się „wielorybem”. W końcu taka gra może się stać katalizatorem do zrobienia sobie krzywdy dla kogoś, kto ma niską samoocenę czy nadmierną potrzebę akceptacji. Nie lekceważmy problemu. Przestańmy jednak napędzać panikę. Prawdziwymi twórcami „wieloryba” nie są żadni złoczyńcy z internetu, lecz nieodpowiedzialni dziennikarze i urzędnicy bez weryfikacji powtarzający informacje o śmierci 130 czy 200 nastolatków. - tłumaczy w komentarzu dla GW dr hab. Marcin Napiórkowski, z UW, badacz współczesnych mitów, autor bloga mitologiawspolczesna.pl.

źródło: TVN24, mamadu.pl

KJ

© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.


Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo