Jarosław Kaczyński fot. © Salon24.pl SA
Jarosław Kaczyński fot. © Salon24.pl SA

Kaczyński dla Salon24: Unia musi być związkiem państw narodowych

Redakcja Redakcja PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 165

W Unii powinna obowiązywać zasada suwerenności państw i niewtrącania się w ich sprawy wewnętrzne – uważa  Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla Salon24.pl.

W obszernym wywiadzie dla Salon24.pl prezes Prawa i Sprawiedliwości mówi o polityce polsko-niemieckiej, przyszłości Unii, Angeli Merkel, Viktorze Orbanie, Jacku Saryusz-Wolskim. Wskazuje także najlepszych ministrów rządu Beaty Szydło.


Salon24.pl: Do których europejskich polityków jest dziś Panu najbliżej?

Jarosław Kaczyński: To trudne pytanie, bo ja nie funkcjonuję dziś w polityce zagranicznej. Na pewno tych, którzy mają przekonanie, że Unia Europejska jest potrzebna, ale jako związek państw narodowych, tych, którzy są wolni od poprawności politycznej i  lewicowego szaleństwa. Nie jest takich polityków dużo. Tych, którzy wierzą w Unię, którą  w jakiejś perspektywie mogłaby odgrywać bardzo dużą rolę, nawet zostać supermocarstwem.

Tymczasem jest coraz słabsza. Za kilka lat Unia na pewno będzie inna niż jest dzisiaj. Gdzie widzi Pan partnerów do rozmowy o jej przyszłości? Nie tylko takich, którzy się z nami zgodzą, ale też takich, którzy mogą mieć realny wpływ na jej kształt? Sami Unii nie zmienimy.

Mówimy o  sferze wspólnych interesów. Na pewno kraje naszej części Europy nie są zainteresowane Unią dwóch prędkości. Oznacza ona bowiem tak naprawdę rozpad Unii Europejskiej.  Niezależnie od różnić w poglądach, które istnieją, współpraca w tym gronie jest możliwa. 

A poza samą Europą Środkową? Jak Pan wyobraża sobie szukanie partnerów w krajach zwanych „starą Europą”?

Mamy na razie zbyt wiele znaków zapytania. Przed nami wybory w Holandii, wybory we Francji, wybory w Niemczech. Niepewna jest sytuacja we Włoszech, w Hiszpanii jest rząd mniejszościowy. Anglicy wychodzą z Unii. Sytuacja jest zbyt niewiadoma, aby można było coś na ten temat powiedzieć. 

Jakie będą nasze główne propozycje dotyczące przyszłego kształtu Unii?  Co możemy położyć na stole?

Generalnie chodzi o to, żeby umocnić pozycję państwa narodowych i wyklarować, co należy do Unii, a co do państw narodowych.

Co powinno się zmienić w stosunku do dzisiejszego stanu Unii?

Przede wszystkim Unia Europejska jest jedną z niewielu wielkich organizacji międzynarodowych, która nie implementuje do swojego porządku prawnego Karty Narodów Zjednoczonych, a w jakiejś mierze także układów wiedeńskich. Ta implementacja jest niewątpliwie potrzebna w takich tematach jak suwerenność czy niewtrącanie się w sprawy wewnętrzne. Porozumienia wiedeńskie dotyczą stosunków dyplomatycznych, ale to też ma znaczenie. Poza tym są funkcje wyłączne Unii i funkcje podzielone i tu jest największy problem, należałoby je wyklarować. Są też różnego rodzaju zmiękczenia tego podziału i one muszą być wyeliminowane.  W pierwszych artykułach Traktatu o Unii Europejskiej państwo narodowe powinno być wymienione jako ten podmiot, który jest wzmacniany, chroniony. Są przepisy, które w istocie pozwalają na rozbijanie Unii, bo czym jest Unia różnych prędkości jak nie rozbijaniem jej? Proponuje się przecież teraz coś, co doprowadzi do tego, żeby Unia się podzieliła. To jest problem, który powinien być rozwiązany.

Innym problemem jest brak procedur. Widzieliśmy to na przykładzie wyboru Donalda Tuska, gdy zapytano tylko, kto jest przeciw. Bez żadnej podstawy uznano też, że Tusk jest jedynym kandydatem, a drugi, który został zgłoszony, nie został w ogóle dopuszczony. Można kogoś powołać wbrew państwu, z którego kandydat pochodzi. Tego rodzaju sytuacje nie powinny mieć miejsca. To też trzeba zmienić.

Trzeba też zrobić wszystko, żeby skomprymować tę gigantyczną regulację europejską, regulacje prawne - kilkanaście tysięcy stron maszynopisu rocznie tylko jeśli chodzi o Polskę.  To tworzy olbrzymie zamieszanie i powinno być zmienione.

Czy w nowym kształcie Unia powinna się również zajmować kwestiami bezpieczeństwa? Czy nie jest  to próba uniknięcia realnego zaangażowania finansowego europejskich państw NATO i zmniejszenia roli USA?

Unia powinna być także organizacją bezpieczeństwa, ale musiałaby być wtedy zupełnie inaczej skonstruowana. Musiałaby mieć przeznaczone 2% PKB całej UE na armię wspólną, to by pozwoliło stworzyć na przykład armię dużo silniejszą od armii rosyjskiej. Armii, która gwarantowałaby pełne bezpieczeństwo i możliwość działania na dwóch teatrach – wschodnim i południowym. Unia musiałaby mieć wtedy prezydenta o bardzo ograniczonych, ale w tym konkretnym zakresie bardzo silnych kompetencjach i z odpowiednio długą kadencją. To jest nasza propozycja sprzed 10 lat, która wtedy nikogo nie zainteresowała. Amerykanie mówili mi wtedy, że szybciej im kaktus na ręce wyrośnie, niż ta idea zostanie zrealizowana, bo Europa jest impotentna.

A co należałoby zrobić w kwestii bezpieczeństwa w krótszej perspektywie?

Na pewno nie należy tworzyć niczego, co by podważało pozycję NATO. To NATO daje bezpieczeństwo, a nie Unia.

Jak Pan ocenia pierwsze tygodnie nowego prezydenta USA? Czy obawy, które wynikały z jego relacji z Władimirem Putinem są aktualne?

Na razie niewiele wiemy. Nie ma złych sygnałów, ale Donald Trump to zdaje się człowiek zmienny. Na razie sprawdza się to, co mówił mi Rudolf Giulliani, który go dobrze zna: Trump będzie chciał rozmawiać z Rosjanami, ale jako doświadczony negocjator nie będzie się chciał wyzbywać atutów, tylko raczej będzie je wzmacniał. I z tej mocnej pozycji będzie chciał negocjować.

Czy Polska i Europa Środkowa mogą być atrakcyjnym partnerem dla USA pod wodzą Donalda Trumpa? Co możemy im zaoferować?

Możemy im zaoferować co najmniej brak antyamerykanizmu, który jest dziś mocną częścią ideologii Unii Europejskiej. Możemy im zaoferować położenie geograficzne – dla nas trudne, ale specyficzne z punktu widzenia obrony przed rosyjską ekspansją. Trzecia rzecz to pewna determinacja, jeśli chodzi o chęć obrony. Teoretycznie moglibyśmy tez zaproponować jedność obszarów, które mają łącznie 85 milionów ludzi, Wyszehrad plus Rumunia. Gdyby ten obszar potrafił się zintegrować i inwestować w obronę, to byłby poważnym partnerem. Ale tu nie ma co ukrywać, dziś są z tym poważne trudności.

Jak Pan więc widzi przyszłość Grupy Wyszehradzkiej, perspektywy jej trwania i rozwoju? Myślano o tym, żeby z V4 zrobić V6, albo nawet V9?

Myślę, że jest sens myśleć o V5, czyli z Rumunią. Jest kłopot z Węgrami, bo oni mieli kłopot z Rumunią, ale wypracowano już sposób komunikowania się, cykl spotkań ministrów spraw zagranicznych. Na pewno V4, a może V5 powinno być kontynuowane, bo to daje pewną szansę na to, żeby być przynajmniej wysłuchiwanym. Tylko taka beneluksowa integracja pozwoliłaby na to, żeby powstało w Europie kolejne takie quasi-mocarstwo. To wymagałoby włączenia Rumunii, która się obecnie w Europie najszybciej rozwija. Gdyby to się udało, weszlibyśmy w rolę czwartego, dużego kraju europejskiego. Ale to jest bardzo trudne zadanie.

Jak widzi Pan szanse na budowanie współpracy z Węgrami Viktora Orbana, które w sprawie fundamentalnej, dużo ważniejszej niż wybór szefa Rady Europejskiej, czyli  współpracy z Rosją, prowadzą politykę radykalnie odmienną niż my?

Ostatnie wydarzenie, czyli wybór Donalda Tuska,  jest dla nas trudne. Chcielibyśmy odbudować dziś tą pewność, którą mieliśmy przedtem, to znaczy, że w różnych skrajnych sytuacjach możemy zawsze na nich liczyć. Chcemy tę pewność oczywiście odbudować, chociaż nie będzie to proste. Jeśli chodzi o ich politykę rosyjską, to dopóki oni nie wyłamują się z frontu sankcyjnego, to biorąc pod uwagę sytuację ekonomiczną, uzależnienie energetyczne Węgier, tudzież ten potężny nacisk unijny, który ciążył na nich przez ostatnie lata, to ta współpraca z Putinem nie jest dla nas najistotniejsza. Rozsądek nakazuje, by nasze relacje wyprostować, ale nie na zasadzie, że my się na wszystko zgadzamy, my cię popieramy, a ty rób, co chcesz.

Chcemy mieć wpływ na kształt Unii i to, jaka ona będzie w przyszłości i wydaje się, że to zadanie bez współpracy z Niemcami będzie bardzo trudne. Jak Pan widzi współpracę z Niemcami w tym zakresie, szczególnie po tym, co wydarzyło się ostatnio z wyborem Donalda Tuska?

Myśmy podjęli próbę tej współpracy. Były to rozmowy oficjalne. Zostały nawiązane dobre, osobiste stosunki przez panią premier. Ja też,  na płaszczyźnie dyskretnej  z panią kanclerz rozmawiałem dwukrotnie. Pierwsza rozmowa była bardzo długa.

Pani kanclerz jest osobą bardzo sprawną w pewnym sposobie prowadzenia polityki: żeby utrzymać bardzo dobre stosunki osobiste przy braku jakichkolwiek zmian realnych. Nie możemy się na to dalej nabierać. Stosunki z Niemcami muszą być na miarę polityki Niemiec wobec nas. Ta polityka, począwszy od polityki historycznej, a skończywszy na polityce energetycznej jest skierowana przeciwko naszym interesom. Z tego trzeba wyciągać wnioski.  Trzeba mieć perspektywę, żeby te stosunki były kiedyś dobre, ale ten modus, który został przyjęty już na początku lat 90. przez polskie elity był wtedy całkowicie błędny.

Przypomnijmy, czym nas przyjęły Niemcy w sferze wolności po 89 roku? Nieuznaniem granic. Był to najbardziej wrogi akt wobec Polski, jaki można sobie wyobrazić.  Kto przeczyta pamiętniki Helmuta Kohla, nie ma wątpliwości, że gdyby nie bardzo brutalny nacisk ze strony Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii i mniej brutalny ze strony Francji, to nasze  granice nie byłyby uznane. Niemcom powiedziano: jak chcecie się zjednoczyć, musicie uznać granice Polski. Niemcy nie chcieli tego zaakceptować, tylko zostali do tego zmuszeni. 

Jednak Niemcy uznały granice, a potem wspierały nas w drodze do Unii.

 A Polska odpowiedziała na  to w sposób skrajnie nieefektywny z punktu widzenia politycznego. Zaczęto dziękować, przepraszać, budować symetrię między potwornością zbrodni niemieckich wobec Polski a incydentami, które się zdarzały Polakom wobec Niemiec, bo się przecież zdarzały, ale to były incydenty, a nie polityka państwa. To były Himalaje głupoty politycznej. Zamiast budować, jak to mi kiedyś radził austriacki minister spraw zagranicznych w 1991 roku „złe sumienie” („Oni mają złe sumienie i wykorzystujcie to”), no to myśmy budowali polskie „złe sumienie”. Oczywiście efekty tego były fatalne. Pozwalaliśmy na przykład na ekspansję ich mediów w Polsce.  To była cena tego poparcia.

Weszliśmy do Unii, ale to wciąż była polityka, która polegała na tym, że idziemy za Niemcami. Te nasze dwa lata 2005-2007 pokazały, że jak mamy pewne argumenty w ręku, to można Niemców skłonić do pewnych działań. Tylko później przyszedł czas Tuska, prywatyzacja polityki. Jedyny cel był taki, żeby Tusk został ważnym człowiekiem w Unii Europejskiej.  Dzisiaj musimy z tego wychodzić i to nie jest łatwe.

Czy nie powinniśmy bardziej popracować nad tym, co o Polsce pisze się w prasie niemieckiej?

Myśmy tę sprawę wielokrotnie podnosili, ale za każdym razem słyszeliśmy, że oni nie mają na to żadnego wpływu. To jest hipokryzja, bo wszyscy wiedzą, że w Niemczech taki wpływ jest.

Mam na myśli to, aby przede wszystkim niemieckich dziennikarzy lepiej informować o tym, co tu się dzieje i dlaczego.

Część z nich rzeczywiście nie wie, co tu się dzieje i ogranicza się do czytania Gazety Wyborczej, ale część wie i mimo wszystko pisze tak, jak pisze. Niemcy, jeśli chodzi o realizację interesu narodowego, są bardzo skonsolidowane. Często innym wokół zarzucają nacjonalizm, szczególnie nam, a tak naprawdę same są bardzo często skonsolidowane na własnych interesach. Mamy tam pełną konsolidację wokół interesu narodowego i bardzo konsekwentnej polityki, planowanej na wiele lat do przodu, na dziesięciolecia. 

Jeśli chodzi o politykę historyczną, to mieliśmy do czynienia z odniemczaniem, internacjonalizacją zbrodni hitlerowskich. Przeprowadzili to zręcznie w Polsce - przez różnego rodzaju granty, uzależnienie ludzi.

Niemcy byli niezwykle skuteczni we wpływaniu na polskie elity, prowadzili niezwykle konsekwentną politykę w tej materii. Dziesiątki grantów, projektów fundacji niemieckich, warto się uczyć tego od sąsiadów.

To bardziej kwestia ludzi ze złamanymi kręgosłupami, którzy rządzili Polską przez długi czas. Sam mam niezupełnie czyste ręce, zdarzało mi się takich ludzi forsować na wysokie stanowiska.

Jest wiele zaszłości, ale czy nie powinniśmy dziś zrobić nowego otwarcia i próbować umiejętnie wpłynąć na Niemcy?

Jeśli Pani potrafi przedstawić taki plan, żeby umiejętnie wpłynąć na Niemcy, to ja bardzo chętnie się z nim zapoznam i jeśli tylko będą jakieś możliwości jego realizacji, to go zrealizuję. Ale w tej chwili takiej możliwości nie widzę. Mamy do czynienia z wyraźną sprzecznością interesów. Tylko poprzez umacnianie siły Polski i poprzez tworzenie sytuacji, w której Niemcy będą musieli się cofnąć o krok, na przykład w kwestii polityki historycznej, możemy coś uzyskać.

Ale w jaki sposób?

Na przykład przez tworzenie hollywoodzkich produkcji filmowych, pokazujących jak naprawdę wyglądała okupacja w Polsce. Natomiast jeśli chodzi o kształt Unii Europejskiej, to wydawało się, do bardzo niedawna, że Niemcy są zainteresowani podtrzymaniem obecnego kształtu Unii.

Panie Prezesie,  jest rok 2017. Sytuacja się dramatycznie zmienia. Jesteśmy dla Niemców ważnym partnerem handlowym, mają z Polską większe obroty niż z Rosją.  W sytuacji chaosu, który jest w Europie, Niemcy muszą szukać politycznych partnerów. Czy nie otworzyło się okno możliwości, które pozwala nam prowadzić z zachodnimi sąsiadami rozmowy na bardzo wiele tematów, poszerzyć platformę dialogu i grać na różnych fortepianach? 

Próbowaliśmy przecież to zrobić, ale skończyło się tak, jak wszyscy widzą. Oczywiście jest przed nami przyszłość i można kontynuować różnego rodzaju wysiłki.  Tylko nie można tego robić na poziomie fikcji. Nie można mówić, że jest dobrze, kiedy jest źle, bo to już nic nie daje. Przede wszystkim trzeba jasno powiedzieć, że my się nie zgadzamy na taką politykę, w której sąsiedzi nie liczą się z naszym interesem. Niemcy dziś nie odczuwają potrzeby, żeby coś zmienić. Najwyraźniej uznali, że ze względu na miękkość po naszej stronie w przeszłości, różne rzeczy, które do tej pory uzyskali, mogą nadal kontynuować taką politykę. Bez utwardzenia naszej postawy, ale i bez różnego rodzaju zmian wewnętrznych, bez budowy silnego, a nie teoretycznego państwa, bez sprawnych służb specjalnych, które piszą raporty dla premiera, po których ja musiałem wzywać szefa wywiadu i pytać „Czy to jest pisane w Warszawie, czy w Berlinie?”, nic tu nie zdziałamy. Jak to powiedział Nicolas Sarkozy mojemu śp. bratu: „Niemcy nigdy nie ustępują”. A mówił to przedstawiciel Francji, państwa bardzo silnego, pod wieloma względami silniejszego niż Niemcy. Oczywiście nie dotyczy to Amerykanów bo oni są z innej wagi. Ale to jest sytuacja, która nie służy Europie i na dłuższą metę nie służy też Niemcom. Zjednoczona Europa musi opierać się na gotowości do kompromisów, a także na prawdzie, w tym także na prawdzie historycznej. 

Czy to oznacza, że będziemy tylko utwardzać nasze stanowisko w rozmowach z Niemcami i grozić, że nie będziemy się godzić na wszystkie propozycje sąsiadów?

Na pewno musimy się starać porozumieć. Ale, aby to było możliwie, musimy zajmować twarde stanowisko. Dlaczego różne rzeczy nam się udały na przykład podczas negocjacji nad traktatem lizbońskim, które prowadził mój brat? Bo miał atut weta. I miał poważnych, choć niewielkich partnerów, jak prezydent Czech Klaus czy Litwy - Adamkus. To byli poważni ludzie, nie zastraszeni przez silniejszych. Oni poparli polskiego prezydenta. Merkel nie chciała się godzić na nasze propozycje, co więcej chciała zawrzeć traktat bez Polski, ale bez trzech krajów już nie mogła sobie na to pozwolić. I osiągnęliśmy wtedy bardziej korzystny dla nas kompromis. Dziś sytuacja jest trudniejsza i ze względu na traktat lizboński i ze względu na wielką dominację Niemiec, którą  wynika z kryzysu finansowego 2008 roku. Jedynym państwem, które było gotowe płacić i mogło płacić, były Niemcy i to ich bardzo wyniosło. Niemniej dziś to jest sytuacja dla Europy bardzo trudna. Nie ma prostej drogi, by z tego wyjść.

A gdzie widzi Pan dziś największe potencjalne pola do współpracy i porozumienia z Niemcami o przyszłym kształcie Unii?

Rozmawialiśmy z Niemcami nie tylko na poziomie najwyższym, ale i na poziomie naszych przedstawicieli. Z trudnością, ale jakieś stanowisko co do deklaracji rzymskiej, jak i przyszłych, ewentualnych zmian w traktacie uzyskiwaliśmy. Tylko, że dziś jest nowa sytuacja.

A jak Pan rozumie stanowisko przyjęte w Wersalu przez Niemcy, Francje, Hiszpanię i Włochy, że dziś najbardziej prawdopodobnym wyjście jest Europa wielu prędkości, cokolwiek to znaczy, bo pod tym pojęciem może kryć się bardzo wiele różnych znaczeń?

Europa wielu prędkości to eufemizm, który ma pokazać, ze Unia Europejska de facto ma zostać rozbita i przestać istnieć. Formalnie jakoś będzie trwała, ale de facto Unii już nie będzie. Nikt oczywiście tego wprost nie powie, ale o to naprawdę chodzi. To byłoby fatalne wyjście.  I to jest ta zmiana stanowiska Niemiec. Do tej pory Niemcy uznawały obecny stan za super wygodny. Ale w ostatnich miesiącach musiała zajść zmiana stanowiska.  Niemcy musiały uznać, że sytuacja państw południa, z Francją na czele jest taka, że jeśli Niemcy nie zdecydują się na spłacenie długów innych państw, to wszystko się zawali.  Poza tym zmieniła się sytuacja samej Angeli Merkel, która ma ostatnio szczęście do błędów. Bez niej przecież nie byłoby Brexitu, a następnie sama sobie strzeliła w kolano, wysyłając Steinmeiera na prezydenta i otwierając drogę dla Martina Schulza. Stworzyła sytuację, w której jej zwycięstwo wyborcze staje się mocno zagrożone. I w związku z tym także zmienił się jej stosunek do Tuska. Ona wcześniej dość letnio go broniła a jej współpracownicy mówili nawet przy końcu roku, że jeśli się sprzeciwmy to go nie wybiorą. A potem to się zmieniło. To zmiana ostatnich miesięcy i tygodni.

Aczkolwiek deklaracja wersalska może być rozmaicie interpretowana. Może to być próba dociśnięcia krajów Europy Środkowej w negocjacjach, może to być jedna z wielu deklaracji, których po roku nikt nie będzie pamiętał. Ale jeśli traktować ją poważnie, to jest to deklaracja sprawdzająca się do tego, że Unia w obecnym kształcie przestanie istnieć.

Jesteśmy w krytycznym momencie, kiedy decyduje się kształt czy istnienie bardzo ważnego dla nas projektu politycznego. Jak, po nieudanych negocjacjach nad wyborem szefa Rady Europejskiej, po takim zwarciu,  polski rząd może próbować wpływać na rozmowy o kształcie Unii?  

Trzeba spojrzeć na unijną mapę. Niemcy dominują bezwzględnie. Jest Komisja Europejska – tam zresztą tez Niemcy mają ogromne wpływy - ale jednak jest to ośrodek oddzielny.  Trzeba jednak z Komisją rozmawiać i grać z jej członkami w różny sposób. Trzeba też rozmawiać w Europie Środkowej. Z Francją trzeba rozmawiać po wyborach. Przed wyborami nie ma sensu – Holland pokazał, co potrafi. Jednak niedługo będzie inny prezydent, pewnie Emmanuel Macron. Zwycięzca wyborów we Franci będzie na pewno partnerem do rozmowy. Na pewno trzeba rozmawiać z panią premier Theresą May – mamy dziś znakomite relacje, ale to rozmowa będzie tylko po części o Europie, czy o części Europy. Niedługo odbędzie z inicjatywy prezydenta Dudy spotkanie państw Trójmorza – będzie w nim uczestniczyć jedenaście krajów. Jest wreszcie tzw. format chiński – 16+1 – nie przesadzam z jego znaczeniem, ale to też jest jakiś instrument.  Są więc różne instrumenty do prowadzenia gry. Na ile będzie ona skutecznie – nie wiem.  

Jest jeszcze pytanie o stosunki z Amerykanami.  To ciągle niewiadoma. Ale trzeba starać się doprowadzić jak najszybciej do wizyty prezydenta Dudy w Waszyngtonie.  Jeśli udałoby się nam zacieśnić stosunki z Amerykanami, to pozwoli nam też skutecznie działać dla dobra Europy. 

A w tej międzynarodowej grze, na ile zamierza Pan, polski rząd, wykorzystać doświadczenie i umiejętności Jacka Saryusz-Wolskiego? 

To jest pytanie do pana Saryusz-Wolskiego. My jesteśmy do niego ciepło nastawieni. Żeby było jasne - nie było żadnych naszych zobowiązań wobec niego. Jego działanie było pro bono. Natomiast jeśli będzie chciał z nami współpracować, będziemy usatysfakcjonowani. Dziś jednak  jest on wolnym elektronem.

Czy dopuszcza Pan myśl, by Jacek Saryusz-Wolski zajął jakieś ważne stanowiska?

Dopuszczam, jak najbardziej. Ale żadnych decyzji w tej sprawie nie ma. Proszę pamiętać, że to jest polityk o innej wrażliwości niż PiS. Na pewno bardzo poważny, ale inny niż my. Ma inny sposób działania. Sądzę, że są nasi politycy, którzy gdyby otrzymali taką propozycję jak Saryusz-Wolski byliby niezwykle aktywni medialnie i sami prowadziliby bardzo energiczny lobbing. No ale cóż pan Saryusz-Wolski to człowiek zupełnie innego typu. I my to szanujemy. Jego ogromne kompetencje i przywiązanie do idei jedności Europy ale także szczery patriotyzm mogą się Europie i Polsce przydać. 

A jak Pan prezes ocenia sprawność rządu Beaty Szydło po półtora roku działalności?

Nigdy nie ma sytuacji idealnych i zawsze można wiele poprawiać. Ale nie ma żadnych powodów, by dziś ten rząd miał być zmieniany.

Które z resortów ocenia Pan najlepiej?

Jestem pełen uznania dla pani premier. Wiem, co to oznacza nacisk całej Rady Europejskiej. A pani premier była w tych dniach w ciężkim stanie po wypadku samochodowym. Jestem z niej dumny i bardzo jej wdzięczny za postawę podczas tych rozmów.

Generalnie bardzo wysoko oceniam działalności wicepremiera Morawieckiego. W ministerstwie rozwoju pracuje też Jerzy Kwieciński, którego praca w pozyskiwaniu funduszy unijnych przynosi znakomite efekty, jak niegdyś praca Grażyny Gęsickiej. Dobrze oceniam panią minister Zalewską – reforma edukacji idzie dobrze.  Bardzo dobrze oceniam ministra Macierewicza, choć zaszkodziły mu incydenty rozdmuchane przez media z jego młodym współpracownikiem Bartłomiejem Misiewiczem. Świetnie radzi sobie Mariusz Błaszczak. Ciężko i efektywnie pracuje nad zmianami w wymiarze sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. 

A jak się współpracuje z Jarosławem Gowinem?

Mamy w wielu sprawach różne poglądy, na przykład dotyczące reformy szkolnictwa wyższego. Ale współpracuje nam się dobrze.  Niedawno przez siedem godzin, do trzeciej rano rozmawialiśmy z posłami, senatorami i ministrami z partii Jarosława Gowina  i nim samym oczywiście. Było to bardzo ciekawe spotkanie, padało tam wiele ciekawych pomysłów.  Zdajemy sobie sprawę z różnic, ale tworzymy szeroki obóz.  Nasze osobiste stosunki są bardzo dobre, jesteśmy w stanie rozmawiać, nie ma żadnej wrogości, wręcz przeciwnie. Naszej koalicji nic nie zagraża.


Rozmawiali Bogna i Igor Janke.

UWAGA REDAKCJE! © Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.


Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka