Andrzej Duda: Jako prezydent chciałbym być arbitrem

Redakcja Redakcja Polityka Obserwuj notkę 54

Andrzej Duda gdyby wygrał wybory prezydenckie nie chciałby wspierać tylko jednego ugrupowania politycznego. W sylwestrowym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” opowiadał tym, jak widzi rolę prezydenta, o kontaktach z Lechem Kaczyńskim  i o tym,  jak oceniał politykę i polityków w przeszłości.

  • o swoich poglądach:

Nigdy nie miałem skrajnych poglądów. (…) Pracowałem z prezydentem Lechem Kaczyńskim, jako jego minister, przez ponad dwa lata i wiem, że prezydent powinien pełnić rolę arbitra na scenie politycznej. To oznacza, że musi szanować ludzi o różnych poglądach, spotykać się, dyskutować i przekonywać. Nie może lekceważyć ważnych inicjatyw obywatelskich i zamykać się przed obywatelami w Belwederze.

  • o PO-PiS-ie:

Uważałem, że powinien powstać silny obóz prawicowy, który przeprowadzi szereg reform wzmacniających państwo, którego fatalny stan ujawniła afera Rywina.

  • o wyborach w czerwcu 89:

W wybory czerwcowe w 1989 roku włączyłem się na tyle aktywnie, na ile mógł wtedy siedemnastolatek. Biegałem w koszulce z napisem „Głosuj na Solidarność" i zachęcałem do głosowania na Jana Rokitę, roznosząc ulotki wyborcze

  • o Lechu Wałęsie i rządzie Jana Olszewskiego:

Pamiętam wielki zawód, jaki sprawił Lech Wałęsa, i obalenie rządu premiera Jana Olszewskiego. To był rząd, który absolutnie popieraliśmy. (…) To nie był jakiś jeden moment. To narastało i zawód był coraz większy. On po prostu nie podołał zadaniu.

  • o początkach działalności politycznej:

Współpracę z PiS zacząłem przez wspólnego znajomego ze świeżo wybranym wtedy posłem Arkadiuszem Mularczykiem, który dostał za zadanie przygotowania ustawy lustracyjnej. (…) Wówczas interesowałem się polityką, ale pracowałem na uniwersytecie, w grudniu 2004 obroniłem doktorat z prawa administracyjnego, prowadziłem też małą kancelarię. Ale poglądy polityczne miałem wykrystalizowane. Głosowałem wtedy na PiS i Lecha Kaczyńskiego.

  • ostatnim spotkaniu z Lechem Kaczyńskim

Dwa dni przed katastrofą smoleńską wracaliśmy z Litwy. Po całym dniu wszyscy w samolocie zasnęli. Tylko prezydent, Paweł Wypych i ja usiedliśmy w salonce. Opowiadał nam o przełomie 1989 roku, o takich wydarzeniach, które nie są nigdzie spisane, ale on je pamiętał z własnych doświadczeń, o tym, co z czego wynikło. W pewnym momencie zapatrzył się za okno. Stwierdził, że on już ma swoje lata i jego pokolenie będzie wkrótce odchodzić. Spojrzał na nas i powiedział: „Ale wy jesteście przyszłością polskiej polityki i to na was będzie spoczywał obowiązek, żeby sprawy prowadzić dalej". Wtedy z Pawłem się uśmiechnęliśmy, ale kiedy przypomniałem sobie to po katastrofie, to przeszły mnie dreszcze.

 

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka